Po kilku dniach w Marrakeszu, odespaniu jetlag’u (różnicy czasu) i spróbowaniu już chyba wszystkich możliwych dan kuchni marokańskiej postanawiamy odetchnąć trochę od zgiełku wielkiego miasta i wyruszamy na Saharę.
Jesteśmy bardzo ciekawi, jakie wrażenie wywrze na nas największa pustynia Świata. Udaje nam się znaleźć tanią trzydniową wycieczkę na wielbłądach po pustyni. Będziemy spać w namiotach z Berberami wiec może uda nam się poznać ich kulturę. Trochę obawiamy się jazdy na wielbłądach, bo po Mongolii wiemy ze jazda na nich wcale nie należy do przyjemności. Jednak w tym przypadku milo się rozczarowaliśmy. Jednogarbne wielbłądy saharyjskie w porównaniu do swoich dwugarbnych kolegów z Mongolii są o wiele spokojniejsze. Nie plują, nie próbują cię ugryźć i nie wierzgają :). Powoli wspinają się na piaszczyste wydmy a my z ich grzbietu podziwiamy przepiękne piaszczyste krajobrazy, ale zacznijmy od początku.
Wyruszamy z samego rana busem z innymi turystami z Marrakeszu. Dzisiaj mamy przejechać przez najwyżej położoną przelecz w górach Atlas na wysokości 2092m. Trochę boimy się o widoki, bo jak wstaliśmy to Marrakesz spowijała gęsta mgła. Na szczęście zanim dojeżdżamy do gór mgła znika i możemy bez przeszkód podziwiać wspaniale ośnieżone szczyty Atlasu Wysokiego. Najwyższy szczyt tych gór Mount Toubkal ma wysokość 4167m n.p.m. i jest najwyższym szczytem Afryki północnej. Planowaliśmy kilkudniowy trekking po tych pięknych okolicach, ale niestety tutaj trwa jeszcze zima i najwyżej moglibyśmy pojeździć sobie na nartach.
Widok z przeleczy jest naprawdę niesamowity…
Po drodze dojeżdżamy do miasteczka, w którym kręcono większość filmów o pustyni. Jest to 11-sto wieczne miasteczko z domami zbudowanymi z gliny. To tutaj powoli zaczyna się Sahara.
Po emocjonującym dniu przepełnionym przepięknymi widokami dojeżdżamy na noc do oazy. Jutro już będziemy spać w Berbejskich namiotach na Saharze.
Przy kolacji wymieniamy się informacjami, kto ile zapłacił za wycieczkę. Okazuje się ze każdy inna cenę. Najwięcej zapłacili Francuzi hihihihi :), potem Amerykanie, Włoch, (którzy mówi ze nawet ostro się targował). My zajęliśmy drugie miejsce. Niedużo mniej od nas zapłacili tylko Kanadyjczycy.
Z samego rana gospodarz, u którego spaliśmy oprowadza nas po oazie. Z duma zaprowadza nas nad rzekę i mówi: Patrzcie ta rzeka płynie tutaj cały rok!!! ·
Pokazuje nam tez ogród i jest bardzo dumny ze tyle ma w nim owoców i warzyw, Dla ludzi pustyni piękna i egzotyczna nie jest pustynia. To dla nich codzienność. Oni piękno znajdują w zieleni oazy. My zaś bardziej ciekawi jesteśmy piaszczystych wydm niż zieleni ogrodu :).
Na szczęście po lunch‘u wyruszamy w końcu w kierunku miejscowości Erg Chebbi skąd kontynuujemy naszą podróż już na wielbłądach przez piaszczyste wydmy do namiotów Nomadów. Zbliżamy się też do granicy z Algierią.
Z wyższych wydm widać już granice oddaloną o jakieś 25km. Po dwóch godzinach maszerując wraz z zachodzącym słońcem dochodzimy do obozowiska. Zachodzące słonce przepięknie oświetla piaszczyste wydmy a nasza karawana w jego blasku wygląda magicznie. Cieszymy się, że jeszcze na koniec Podróży udało nami się zobaczyć cos tak pięknego, co na pewno zostanie nam w pamięci przez lata…
Z zadumy wyrywa nas narzekający glos Francuzki, która zobaczyła obozowisko Nomadów: Dlaczego tu nie ma hotelu, ja wcale nie mam zamiaru tu spać w jakimś obskurnym namiocie!….Gdzie jest prysznic?… hehe (prysznic na pustyni)…Cóż dla nas taki nocleg to raj na ziemi, (to co «tygrysy» lubią najbardziej) :). Rozgwieżdżone niebo, pustynny wiatr tylko tak można naprawdę poczuć klimat tego miejsca…
Berberowie okazują się być bardzo gościnni, częstują nas miętową herbatą a po kolacji możemy posłuchać ich muzyki i nawet sami wziąć udział w koncercie. Czujemy się trochę jak w Mongolii i bardzo nas to cieszy. Tych nomadzko-pustynnych klimatów trochę brakowało nam w naszej podróży.
Cieszymy się wiec ostatnimi chwilami… Już niedługo pustynia będzie bardzo odległym wspomnieniem w śnieżnej Norwegii.
Po powrocie do Marrakeszu jedziemy jeszcze na kilka krótkich wycieczek po okolicy, chodzimy trochę po niższych partiach górskich Atlasu.
Jedziemy też nad Atlantyk zobaczyć go z przeciwnej strony niż z wysp Bahama.
Wszystkie trzy Oceany widzieliśmy z obu przeciwnych stron. Największe wrażenie wywarł na nas jednak Pacyfik z ogromnymi pływami i przepięknymi zachodami słońca. Pacyfik to jednak król oceanów, a w jego ogromnych falach nie jest wcale łatwo się wykapać…
Reblogged this on My Blog and commented:
Podróż dookoła świata:)
Świetna podróż, gratulacje, chyba bym się nie odważyła