Okres przedświąteczny oraz święta spędzamy w Mount Cook Village. Jest to maleńka miejscowość leząca pod samym Mount Cookiem. Znana jest przede wszystkim, jako raj dla wspinaczy i ludzi gór. Jest tu wiele szlaków o rożnym stopniu trudności, ale prawie z każdego miejsca można podziwiać majestatyczne szczyty najwyższych nowozelandzkich gór. To podobno tutaj Edmund Hilary zdobył swój pierwszy szczyt i zakochał się we wspinaczce. No i trudno się z nim nie zgodzić. Po dwóch dniach spędzonych w górach w pełni podzielamy jego zdanie. Widoki tutaj są przepiękne.
Szczególnie spodobał nam się szlak do Mueller hut położonej na wysokości 1800m. Nie była to zbyt łatwa wędrówka, kilkugodzinne strome podejście w dosyć upalnej pogodzie dało nam się we znaki. Ostatnie poł godziny wspinamy się po stronnych i ośnieżonych zboczach.
Po dotarciu na szczyt odsłoniła się przepiękna panorama wysokich gór i morze lodowców.
Do tego pogoda dopisała jak nigdy: ostre słońce, zero wiatru i błękitne niebo pozwalało w spokoju delektować się majestatycznymi widokami. Dzień przed nami wybrali się na ten sam szlak znajomi Polacy mieszkający na stale w Kanadzie i narzekali na silny wiatr. Poradzili nam także wziąć cieple i wodoodporne rzeczy. Wzięliśmy wiec nawet rękawiczki i chodziliśmy po szczycie w krótkich spodenkach :). Ale jak wiadomo w górach zawsze trzeba być przygotowanym na najgorsze.
My na tle Mt Cook (3754 m n.p.m.)
Święta postanawiamy spędzić w tradycyjny polski sposob.W Queenstown robimy ogromne zakupy, będzie barszcz, kopytka, pierogi, ciasto i tradycyjna ryba na Wigilie. Wszystkie potrawy się udały i smakowały prawie tak dobrze jak w Polsce. Brakowało nam tylko obecności rodziny na Wigilii. No i pogoda była zupełnie inna, ale to akurat nam nie przeszkadzało. Po Norwegii nie tęsknimy jakoś za prawdziwa zimą.
Widząc jak wielka sympatia i szacunkiem cieszy się postać Edmunda Hilarego, pierwszego na świecie zdobywcy Everestu, postanawiamy napisać cos o naszych polskich sukcesach.
Edmund Hilary patrzy w kierunku Mount Cooka
Nie wiemy czemu ale często w Polsce ogromne i trudne osiągniecia są niedoceniane. Wielu ludzi nie wie ze pierwsze zimowe zdobycie Everestu należy do Polaków: Leszka Cichego i Krzysztofa Wielickiego. Za to każdy wie o Edmundzie Hilarym przynajmniej w Nowej Zelandii. Jego podobizna znajduje się nawet na pięciodolarowych banknotach.
Podobnie jest w sporcie, często wielokrotni mistrzowie świata są nieznani. A Polska może się pochwalić np. Karolem Jabłońskim, 7-mio krotnym mistrzem świata w bojerach czy Ewą Pawlikowską, najbardziej utytułowaną zawodniczką Karate na świecie.
Powinniśmy pielęgnować pamięć o osiągnieciach naszych rodaków, bo inaczej inne narody przypiszą sobie nasze zasługi. Np większość Francuzów uważa ze Maria Skłodowska-Curie była «Francuzka», wszak nazywała się Maria Curie – jest nawet stypendium jej imienia (Marii Curie). A napotkany Szwed był przekonany ze Chopin też «był Francuzem».
Na końcu wspomnijmy o wybitnym Profesorze Stefanie Bryła, wykładowcy Politechniki Lwowskiej, który wynalazł spawanie i jako pierwszy na świecie zaprojektował most spawany. Niestety został rozstrzelany przez Niemców w czasie II Wojny Światowej.
Podróżując po Świecie widzimy ze Nam Polakom brakuje nie umiejętności, zdolności czy pracowitości. Brakuje nam przede wszystkim wiary w siebie i własne możliwości. Zadni tam Francuzi, Anglicy czy Włosi nie są wcale od nas lepsi, ale oni wierzą w siebie aż za bardzo. Przez to często to oni łatwiej i szybciej awansują w pracy, lepiej sprzedają własne talenty, a Polacy, choć ambitni i pracowici wykonując ta trudniejsza i cięższa prace, wolniej pną się na szczyt. Często obawa przed niepowodzeniem jest tak silna ze w ogóle nie próbują walki o najwyższe stanowiska. A przecież przegranym jest nie ten, co walczy i przegra, ale ten, co z obawy przed przegrana nawet nie spróbuje.
Ines Papert / Niemcy Jakby na przekór temu, co robi obecnie, urodziła się w samym sercu równin Saksonii, z dala od gór. Co roku wyjeżdżała z rodziną na zimowiska w Karkonosze, na narty, ale gdy tylko zaczynał padać śnieg, uciekała do domu. Zupełnie nie myślała wtedy o wspinaniu. O wiele bardziej interesowała ją muzyką i nic nie wskazywało, jak bardzo zmieni się to w najbliższej przyszłości. Na początku lat dziewięćdziesiątych, po zjednoczeniu Niemiec, mając dyplom rehabilitantki w kieszeni, wyjechała do Berchtesgaden, w Alpy, gdzie dostała pracę i zamieszkała. Zaczęło się normalnie. Wędrówki górskie, wycieczki rowerowe i weekendy na nartach. W końcu skusiły ją skalne urwiska i to były jej pierwsze doświadczenia wspinaczkowe, które wywarły na niej duże wrażenie. Połączenie wysiłku i adrenaliny po prostu zachwyciło ją. Jej życie toczyło się wtedy wokół wspinaczki i pracy. Miała duże ambicje, i jak się okazało, ogromny talent. Wybierała coraz potężniejsze, trudniejsze i coraz bardziej przepaściste ściany. Dość szybko spróbowała wspinaczki w lodzie i początkowo kończyło się to zakrwawionym nosem. Potrzeba było trochę czasu zanim zawarła z lodem prawdziwą przyjaźń. W 2000 urodziła syna Emanuela, a już w 2001 roku wygrała po raz pierwszy światowe zawody we wspinaczce w lodzie. Zrezygnowała wtedy z pracy zawodowej i całkowicie poświęciła się wspinaniu, znajdując jednocześnie kompromis pomiędzy byciem mamą a zawodową alpinistką. Potem sięgała po tytuł Mistrzyni Świata jeszcze trzykrotnie. Obecnie przede wszystkim koncentruje się na górach wysokich, biorąc udział w wyprawach, których celem są eksponowane i prestiżowe szczyty na całym świecie. Pytana, co dał jej tak bliski związek z górami, odpowiada bez namysłu – „We wspinaczce odnalazłam szczęście”.